Warning: Undefined array key 1 in /customers/e/b/9/twojsukcesuk.co.uk/httpd.www/plugins/system/k2/k2.php on line 702 Zamieniłam fartuszek kelnerki na żakiet

Kariera

Zamieniłam fartuszek kelnerki na żakiet

Nazywam się Marta Buczyńska. Jak wiele Polek w Anglii, zaczynałam swoją karierę od pracy w gastronomii. Puby, małe restauracyjki, słynna kawiarnia, statek rejsowy. Nawet powrót do Polski na studia niewiele zmienił w moim życiu – w Anglii ciągle nie mogłam znaleźć lepszej pracy niż jako kelnerka. Ale do czasu.

Trudne początki

Przyjechałam do UK z Gdańska, kilkanaście lat temu, gdy miałam 21 lat. Miał to być tylko wakacyjny wyjazd. Po pierwszym roku studiów (psychologia społeczna w Warszawie) chciałam przez wakacje trochę zarobić na kolejny rok nauki. Zostałam jednak na dłużej. Ciężka sytuacja finansowa w domu pomogła mi podjąć, bardzo trudną wtedy, decyzję. Uczyłam się tutaj języka i mogłam pracować tylko na pół etatu. Oczywiście pracowałam w gastronomii. Nie było łatwo. Polska nie była jeszcze w Unii, nie było też tanich lotów do Polski. Nie widziałam się z bliskimi 2 lata, bo nie było mnie stać na kupno biletu na święta.

W Londynie przepracowałam pięć lat, cały czas w gastronomi. Zaczęłam od pubów, potem były jakieś małe restauracyjki, aż w końcu udało się i dostałam pracę w słynnej londyńskiej Hard Rock Cafe. Tam posiedziałam kilka lat.

Serce nie sługa

Pracowałam też na statkach rejsowych. Podczas jednego takiego rejsu poznałam Tomka – kierownika remontu ze Stoczni Remontowej w Gdańsku. Z miłości do Tomka, którego wkrótce poślubiłam, postanowiłam wrócić do Polski. Chciałam spróbować na nowo życia w Polsce. Nie ułożyło się tak, jak chciałam. Kocham mój kraj i bardzo za nim tęsknię, ale nie jest tam łatwo. Wszyscy, którzy przyjechali do UK, sami pewnie rozumieją, o czym mówię.

W Polsce postanowiłam skończyć studia – biznes i finanse. Nie do końca wtedy byłam pewna, że to droga dla mnie, ale chciałam mieć jakiś papier.

Powrót do Londynu

Po przyjeździe tutaj znowu zaczęłam pracę w gastronomii, bo tak bylo najszybciej i najłatwiej. Postanowiłam jednak szukać pracy w wyuczonym zawodzie. Nic sie nie udawało! Wiele wysłanych CV i zawsze ta sama odpowiedź: „Przykro nam, tym razem jest ktoś, kto bardziej pasuje profilem...”. Popadłam wtedy marazm życiowy. Nie widziałam już żadnej szansy dla siebie. Nie ma nic złego w byciu kenerką, ale nie jest to łatwa praca.

Nie poddałam się jednak. Postanowiłam wyrwać się z tego marazmu. Zaczęłam czytać, szukać, sprawdzać informacje o potrzebnych kwalifikacjach. W Anglii posiadanie kwalifikacji czasem nawet więcej znaczy niż posiadanie dyplomu, zwłaszcza polskiego. Nauka na studiach jest bardzo szeroka, otwiera horyzonty, ale nie do końca pomaga osiągnąć wiedzę w danej dziedzinie. Moje polskie studia finansowe to był tylko początek, takie wtajemniczenie w finanse. Nie wiedziałam, jakie kwalifikacje dalej wybrać.

Księgowość niejedno ma imię

Chciałam spróbować swoich sił jako księgowa. Nie udało mi się trafić na nikogo, kto odpowiednio potrafilby doradzić, który kurs jest właściwy. Zaczęłam wtedy od Bookkeepingu (rachunkowość). Nauka przychodziła mi łatwo. Zrobiłam wszystkie poziomy z zakresu bookkeepingu i poszłam dalej na księgowość (accounting) czyli AAT poziom 2.

Teraz już wiem, że jeśli ktoś chce dostać pracę jako księgowy, może się obejść bez Bookkepingu i od razu zaczynać AAT. Jeśli natomiast nie miało się nigdy do czynienia z księgowością, można zacząć od Entry Level. Poziom 2 też nie jest trudny.

Kursy robiłam w college’u w Londynie. Zajęcia odbywały się dwa razy w tygodniu, wieczorami. Może i koszt nie byl badzo wysoki, ale nie zdecydowalabym się więcej na taki sposób nauki. Miałam wrażenie, że trwa to latami. Często zdarzało się, że grupa mnie spowalniała. Wałkowaliśmy ten sam temat kilka razy. Do tego musiałam sama płacić za takie rzeczy jak książki, czlonkostwo w AAT, (profesjonalne stowarzyszenie księgowych – Association of Accounting Technician), egzaminy. Ciężko było po pracy jeździć do szkoły, wracać do domu o 22.30. Do tego trzeba było znaleźć czas na naukę.

Łzy szczęścia

Zrobiłam poziom 2. Pracy szukałam dalej i w końcu się udało. Zostałam zaproszona na rozmowę i... HURA! Dostałam pracę jako Accounts Assistant. Gdy dostałam e-maila, a było to dwa dni przed swiętami Bożego Narodzenia, popłakalam się ze szczęścia, bo wiedziałam, że to początek drogi do dobrych zarobków i w końcu normalnego życia.

Dalsza nauka

Pracuję w godzinach 9-18, więc nie było mowy o college’u,  do którego musiałabym dojeżdżać. Zawsze można dogadać się z pracodawcą i wychodzić wcześniej z pracy, ale pojawiły się nowe horyzonty. Trafiłam na internetowy college. Postanowiłam uczyć się z domu. Początkowo bałam się bardzo, że będę skazana na siebie i swoją motywację. Było jednak zupełnie inaczej. Owszem, trzeba samemu „zaprzęgać” się do nauki, ale lekcje przez internet są o określonych godzinach. Uczeń ma dostęp do platformy, gdzie jest bardzo dużo ciekawych narzędzi do nauki. Są książki. Jest grupa ludzi, z którymi można wymieniać się opiniami i sobie pomagać. A przede wszystkim jest nauczyciel. Jest zupełnie inaczej niż w zwykłym college’u. Nauczyciel odpowiada na twoje pytania, a nie dostosowuje ich do całej grupy. Po prostu super!

Oczywiście, jak szukałam szkoły, to mój college internetowy nie byl pierwszy. Były inne szkoły, gdzie kursy nawet były tańsze. Okazało się jednak, że są tylko pozornie tańsze – trzeba było bowiem dodatkowo płacić za egzaminy, książki, nie było dostępu do platformy. Coś na zasadzie: wysyłamy ci materiały, a ty radź sobie sam. Nie! Tak się nie da. Jak się kupuje kursy i nie ma się bata, czyli nauczyciela, to naukę odkłada się w nieskończoność, bo zawsze jest coś ważniejszego do zrobienia, albo wydaje się, że ma się mnóstwo czasu. Moja kuzynka zdecydowała się na egzaminy z inną szkołą i nadal się męczy, już od kilku lat, bo nie może się zmotywować. A najgorsze jest, jeśli raz się „obleje” egzamin i nie ma pomocy.

W moim college'u mam swoje tempo. Ale jest nauczyciel, który pyta o postępy w nauce. Są zadawane prace domowe. Bardzo pomocna jest grupa ludzi, z którymi zawsze mozna pogadać o trudnościach i nawzajem się motywować. Jest świetnie.

Awans, wyższe zarobki, lepsze życie

Dzięki temu, że uczę się w moim college'u, mam teraz więcej czasu dla siebie. Cała wiedza bardzo przydała mi się w pracy. Początki płacowe nie są bardzo wysokie, ale jak już się dostanie pracę i dalej się robi kwalifikacje, można naprawdę szybko rozwijać karierę. Już po pół roku pracy dostałam awans, za czym idzie lepszą płacę. Obecnie zajmuję się bardzo szerokim zagadnieniami związanymi z podatkami korporacyjnymi. Robię dużo wewnętrznych audytów finansowych. Piszę raporty i często mam do czynienia z HMRC. Bardzo lubię swoją pracę. Widzę ogromne perspektywy rozwoju. Myślę właśnie o kolejnych kwalifikacjach – ACCA. Bardzo dobrze, że zrobiłam najpierw AAT, bo dzięki temu mam już pracę i teraz obecny pracodawca będzie płacił za moją dalszą naukę.

Awans pozwala też na zmianę stylu życia. Oznacza własny dom, samochód, kolacje w restauracji, superwakacje. W przyszłym roku chcę kupić z mężem mieszkanie w Londynie i planujemy wyjazd do Kenii. Wszystko dzięki mojemu samozaparciu.

Głośno mogę powiedzieć wszystkim: Nie wolno zwlekać! Odkładanie kursu na jutro to oddalanie perspektyw na nową pracę, lepsze zarobki, superwakacje i normalne życie. Bo trzeba żyć w życiu, a nie je przeżyć!

Wypowiedź Marty Buczyńskiej

spisała emka