Każda wymówka jest dobra, żeby nie pracować i żyć na garnuszku państwa. Tak chyba myśli 33-letnia Brytyjka – Kay Bennett, która domaga się zasiłku dla bezrobotnych, ponieważ przez tatuaże nikt nie chce jej zatrudnić.
Kay (na zdjęciu) twierdzi, że tylko w zeszłym roku złożyła podanie na 40 różnych stanowisk i nie dostała żadnej pracy. Według niej powodem są tatuaże na twarzy – kilka gwiazdek na policzkach. Porażka w poszukiwaniu pracy spowodowała, że kobieta unika teraz kontaktu z ludźmi i wpadła w depresję. W smutku jej jedyną pociechą jest jedzenie. Nic więc dziwnego, że się roztyła – z rozmiaru 12 przytyła do rozmiaru 18 (prawie 40 kilogramów różnicy).
Wytatuowana bezrobotna twierdzi, że tatuaże na twarzy odstraszają automatycznie potencjalnych pracodawców. – Patrzą na mnie i myślą, że jestem kryminalistą lub na prochach – powiedziała w wywiadzie dla dziennika Mirror.
Chociaż wcześniej pracowała w ochronie, tatuaże na twarzy miały doprowadzić do utraty pracy.
Nas tylko zastanawia, czy naprawdę tak trudno znaleźć pracę w zawodach, gdzie klient i tak nie widzi pracownika (wytatuowanego czy nie)? A co z salonem tatuażu? Tam na pewno recepcjonistka z tatuażem jest poszukiwana. Ale po co szukać pracy, skoro lepiej siedzieć w domu na zasiłkach i narzekać na innych.
mik
Zdjęcie: Mirror