Jakiś czas temu dzieliłam się z Wami moimi poradami na swędzenie przy ospie i na grypę żołądkową. Dzisiaj chcę doradzić, jak walczyć z powszechnnym problemem w angielskich szkołach czyli wszawicą.
Aż trudno uwierzyć, ale w XXI wieku, w kraju tak rozwiniętym i bogatym, wszawica w szkołach jest problemem nagminnym. Na przykładzie mojego dziecka widzę też, jak łatwo jest złapać wszy w szkole.
Tak, Adaś, w czwartym roku nauki w angielskiej szkole, złapał w końcu wszy. Piszę „w końcu” przez kilka wcześniejszych lat regularnie otrzymywała listy ze szkoły, że w klasie Adasia któreś z dzieci ma wszy i że mamy sprawdzić nasze dziecko. Sprawdzałam zawsze i zawsze był spokój. Do czasu.
Któregoś kwietniowego dnia pani wypuszczając Adasia z klasy szepnęła mi dyskretnie, że mój synek drapał się po głowie bardzo nerwowo i że ona zauważyła jaja wszy w jego włosach.
Natychmiastowa wyprawa do apteki, zakup specyfiku i akcja w domu – zmiana pościeli dziecka, odkurzenie materaca w łóżku, a przede wszystkim mycie głowy, nałożenie specyfiku na 12 minut (zgodnie z instrukcją), a potem żmudne wyczesywanie.
Niestety ten pierwszy specyfik się nie sprawdził, nawet załączony grzebień miał zbyt rzadkie zęby i ciężko było zebrać gnidy z głowy. Kto kiedykolwiek próbował, to wie, że palcami też nie jest łatwo. Gnidy przyklejają się do włosa i są ciężkie do usunięcia.
Gdy po dwóch dniach zorientowaliśmy się, że nie pozbyliśmy się problemu, kupiliśmy w Bootsie specyfik do nałożenia i trzymania na włosach przez całą noc. Nie był tani. Kosztował ponad 15 funtów, ale to był strzał w dziesiątkę. Spryskałam przed spaniem włosy Adama preparatem i położyłam dziecko spać – była sobota. W niedzielę rano znowu było wyczesywanie, ale wtedy od razu widziałam, że grzebień zbiera wszystkie gnidy i martwe wszy, a nawet najmniejsze śmieci i drobiny z włosów Adama, nawet włókna tkaniny z jego podkoszulki.
Szczęśliwa mogłam posłać dziecko w poniedziałek do szkoły, już bez niemiłych gości we włosach. Wyczytałam jeszcze w inter5necie, że wszy nie lubią zapachu drzewa herbacianego, więc kupiłam lotion do spryskiwania włosów prewencyjnie.
To był koniec kwietnia. Minęły dwa miesiące i po kłopocie zostały tylko buteleczki i grzebień – te na zdjęciu.
Tekst i zdjęcie: mama Adama