„Wyspa Dreszczowców” to pięć polskich miejskich legend z Londynu. A oto wywiad z autorem książki – Piotrem Surmaczyńskim o Londynie, seksie, morderstwach i nie tylko.
Artur Sikorski: Piotr, piszesz najczęściej o Londynie – Londynie w którym mieszkasz. Ile w Twojej twórczości to obserwacje, a ile to kalki z własnego życia? Piotr Surmaczyński: Wierzę, że najlepsza fikcja powinna być komponowana z elementów prawdy. W moich opowiadaniach nie ma kalek z mojego życia, choć są oczywiście elementy z którymi miałem do czynienia. Prawdziwe są opisy miejsc i emocje moich bohaterów. Staram się by były jak najbardziej autentyczne. Moje historie to tylko fikcja - „legendy miejskie”, które na potrzeby autentyzmu tkam niczym patchwork z okruchów rzeczywistości. Restauracja, w której jeden z bohaterów opowiadania spotyka diabelnie piękna kobietę naprawdę istnieje. Byłem tam kiedyś, ale przezornie miałem na tyle pieniędzy, by zapłacić – w przeciwieństwie do niego - za kolację. Tam właśnie przebiegła mi przez myśl sytuacja, co by się mogło stać, gdybym nie miał pieniędzy na zapłacenie rachunku. Ot, takie zwykłe spostrzeżenie, które popchnęło lawinę opowiadania. Nie mogę powiedzieć, że to kalka z mojego życia. To fikcyjna historia, zbudowana z rzeczywistości. Ten element pomaga czytelnikowi uwierzyć. Myślę, że kalkowanie mojego życia byłoby po prostu nudne. Nie wiem, czy dla czytelników, ale z pewnością dla mnie. Zamiast wracać do sytuacji, które już raz się zdarzyły, wolę w skórze moich bohaterów przeżywać nowe przygody. Przenosić się do ich świata. Często moje postaci są prawdziwe, autentyczne. Same jednak wydarzenia, większość z nich, mimo że wydają się realne, są fikcją literacką, londyńską legendą z emocją w tle. AS: To dla tego przeżywania historii w cudzej skórze używasz często osoby pierwszej? PS: Taka narracja wzięła się z mojej fascynacji prozą Bukowskiego. Tak powstało moje pierwsze opowiadanie. Nie tyle, że postanowiłem być konsekwentny, ale tak mi było najbliżej zamierzonego efektu i pozostałe historie ze zbioru także posiadają taką narrację. Taki zabieg formalny pozwolił mi zróżnicować postaci bohaterów moich opowiadań. Inaczej mówi o sobie Politolog po Uniwersytecie Jagielońskim, który opiekuje się staruszka w Londynie, a inaczej swoją historię opowiada osiemnastoletnia sprzątaczka z Polski, która w stolicy Zjednoczonego Królestwa dokonuje serii morderstw. To nie są historie z mojego życia. Nigdy nikogo nie zabiłem, ani nikt przy zdrowych zmysłach nie zatrudniłby mnie do sprzątania. To chyba ostatnia rzecz, którą potrafiłbym dobrze robić. Te postaci jednak były inspirowane autentycznymi osobami. W swojej pracy spotkałem się z szesnastoletnia matkobójczynią. Sytuacja miała miejsce w znajdującej się zachodnim Londynie prywatnej klinice psychiatrycznej, w której pracowałem kiedyś jako terapeuta zajęciowy z młodocianymi pacjentami. Dziewczynka była z pochodzenia Somalijką urodzoną w Londynie. Nigdy nie zapomnę jej wystraszonych, wielkich oczu. Była przekonana, że potrafię czytać jej myśli. Widziałem też ją, kiedy rozmawiała z wyimaginowaną przez siebie postacią, którą widziała stojąca w kącie pokoju bez klamek, w którym spotkaliśmy się po raz pierwszy. Dziewczynka stała się punktem wyjścia do historii o przerwanym kręgu śmierci. W moim opowiadaniu jest osiemnastolatką z Polski. Jej ofiary także maja pierwowzory w osobach realnie istniejących. Jednak cała opowieść o młodocianej seryjnej morderczyni i wszystkie jej perypetie są już tylko wytworem mojej wyobraźni. AS: Powiało grozą… Twój Londyn to przyjazne miejsce? PS: Bardzo. W zasadzie jedyną rzeczą, której tutaj brakuje są miejsca parkingowe. Uwielbiam mieszkać w Londynie. Czasami mam poczucie, że to największe polskie miasto. Prawie wszędzie pełno jest polskich sklepów sprzedających tylko nasze produkty. W samym Londynie wychodzi kilkanaście czasopism w języku polskim. W radiu możesz pomiędzy rozgłośnią BBC i Radiem Capital odnaleźć polską stację PRL (Polskie Radio Londyn). Gdy idę do włoskiej lub greckiej restauracji w centrum, trafiam bez problemu na polską obsługę. Anglicy opowiadają sobie dowcipy, że by dostać dobrą pracę, to trzeba udawać Polaka. Wbrew panującym w Polsce stereotypom, Londyn jest dla nas bardzo przyjaznym miastem. Myślę, że nawet bardziej niż Warszawa. Generalnie w Londynie fajnie się żyje. Nigdzie indziej na świecie nie ma West Endu, Covent Garden albo Oxford Street z tym wszystkim, co stanowi o ich niepowtarzalnym uroku. Londyńskie parki są najwspanialsze na świecie. W znajdującym się nieopodal mojego domu, po drugiej stronie rzeki parku Greenwich, jest Meridian, zerowy południk, który wyznacza linię czasu i dzieli świat na wschód i zachód. To potęguje moje poczucie, że mieszkam bardzo blisko centrum świata. AS: „Jeszcze nigdy w historii tak wielu nie zrobiło tak wiele za tak niewiele” - ta parafraza Churchilla jest negatywnie nacechowana. To też twoje słowa więc Wielka Brytania, którą obserwujesz, jaka jest naprawdę? PS: Wielka Brytania jest cool. Zycie na przykład w Bristolu czy Newcastle toczy się powoli. Nawet emigranci mają tu często większe poczucie bezpieczeństwa socjalnego niż w rodzinnych krajach. Jak nie masz pieniędzy na wynajęcie mieszkania, zawsze możesz liczyć na państwo, które robi naprawdę wiele by, poziom życia najsłabszych był godny. Publiczna służba zdrowia jest moim zdaniem najlepsza na świecie, a państwo po prostu przyjazne. Londyn jest inny. Tutejszy poziom bogactwa jest tak wysoki, że kontrast między najbogatszymi i najbiedniejszymi to jak czerń i biel. Gdzieś przeczytałem, że w dzielnicy South Kensington sprzedano miejsce parkingowe pod gołym niebem za trzysta tysięcy funtów. W przeliczeniu na złotówki to około półtora miliona złotych. Poznałem też naszych rodaków, którzy zarabiali za dwanaście godzin ciężkiej pracy na ręcznej myjni samochodowej po 35 funtów dziennie. Londyn to miasto kontrastów. Spotykasz je na każdym kroku. Mimo powszechnej rywalizacji i wyścigu nie tylko szczurów uderza mnie ogólne staranie, by być dla siebie miłymi i zachowywać ów słynny brytyjski spokój. Od tego też bywają „urocze” wyjątki: kiedy w ubiegłą sobotę udało mi się wepchnąć w ostatnie wolne miejsce parkingowe w uliczce na tyłach Regent Street, rozczarowana tym pewna angielska dama opuściła szybę w swoim czerwonym Mini Cooperze i w zupełnie kontynentalnym stylu, choć z typowo brytyjskim akcentem nazwała mnie dupkiem. Po prostu byłem szybszy i wcisnąłem się tam, gdzie ona chciała zaparkować, zgodnie z zasadą: kto pierwszy, ten lepszy. Gdy obserwuję to miasto, mam wrażenie, że ta maksyma powstała właśnie tutaj. Taki jest Londyn. Wygrywają w nim lepsi.
AS: Twój Londyn jest bardziej prawicowy czy lewicowy? PS: Obecnie na Downing Street urzęduje prawicowy premier David Cameron. Jedyne co mogę o nim dobrego powiedzieć to, to, że ma piękną żonę. Samanta Cameron swoją klasa przykrywa Cherie Blair. Jednak z przyjemnością wspominam czasy Toniego Blaira i Gordona Browna. Nie potrafię na razie powiedzieć, czy będę głosował na Red Eda, (Eda Milibnta) obecnego lidera brytyjskiej lewicy. Póki co wydaje się bardzo infantylny. Trudno by mi było także oddać głos na Davida Camerona, który w wielu sprawach rozczarowuje. Ostatnio na przykład okazało się, że prawicowy rząd brytyjski przeznaczył ponad miliard funtów pomocy dla Nigerii, kraju w którym w dalszym ciągu wiele osób cierpi z powodu głodu i braku podstawowych zdobyczy cywilizacji, takich jak choćby dostęp do czystej wody. Pomimo różnych cięć budżetowych jestem w stanie zaakceptować, że część moich podatków wesprze potrzebujących w Afryce. Ale kiedy okazało się, ze ten miliard jest przeznaczony na rozwój nigeryjskiego programu kosmicznego, to poczułem się oszukany. Głośno to komentowano: ot, prawica rządzi i prawdopodobnie Cameron chce w ten sposób ograniczyć napływ emigrantów z Afryki do Wielkiej Brytanii i liczy, ze zamiast do Londynu Nigeryjczycy zaczną latać w Kosmos. Ten news opublikowano akurat w dzień śmierci Sławomira Mrożka. Myślę, że nasz mistrz absurdu tego dnia umarłby tak czy inaczej, bo gdy przeczytałby tego dnia wiadomości z Londynu zszedłby ze śmiechu. Polityka wydaje mi się mało interesująca, ale moje poglądy są zdecydowanie pro społeczne. To przekazuję w swoich opowiadaniach. Jakkolwiek to nie zabrzmi, wierzę, że silniejsi powinni pomagać słabszym. AS: W twoich opowiadaniach sporo jest seksu, towarzyszy on bohaterom, dominuje nad nimi. Seks to potężny element naszego życia. Dlaczego wielu udaje, że tak nie jest? PS: Jeśli porównać moje opowiadania do prozy na przykład niezwykle popularnej brytyjskiej autorki E.L James, moje opowiadania są bardzo purytańskie. Oczywiście jest w nich pierwiastek erotyzmu. Gdyby potraktować rzecz statystycznie, prawie we wszystkich dzieje się coś sensualnego. Moja mama recenzując historię „Niewinnej” napisała mi w e-mailu, że to opowiadanie „ocieka spermą”. Ja jednak mam poczucie, że te teksty w umiarkowany sposób zawierają pierwiastki związane z erotyzmem. Piszę o ludzkich uczuciach, najczęściej piszę o miłości. Trudno sobie wyobrazić miłość bez seksu. Dlatego erotyzm wydaje się być koniecznym. Staram się, by opisywane przeze mnie sceny nie były wulgarne. Nawet w „Niewinnej” – opowiadaniu o perypetiach fetyszysty, który po skończonej w Polsce zawodówce wyjechał z wybranką swojego sercu na stałe do Londynu, erotyzm jest tylko sposobem do pokazania uczuć targających sercem zakochanego mężczyzny. Seks, władza i pieniądze od zawsze są najsilniejszymi motywacjami w życiu. Pieniądze nigdy się mnie nie trzymały. Mam nawet taką zasadę, że jeśli mam trochę więcej kasy, to muszę ją zaraz wydać, żeby nie zgubić. Do władzy nigdy nie miałem szczególnego pociągu. Pozostaje mi więc pisać o miłości. A to uczucie u zdecydowanej większości ludzi wiąże się z seksem. Jeśli ktoś twierdzi, że seks go nie interesuje, to zawsze może sobie poczytać jakieś pozycje o finansach lub polityce. Dla mnie miłość jest w życiu najważniejsza i nigdy nie zamieniłbym jej na władzę czy pieniądze. Wiem, że wszystkie te trzy rzeczy bywają równie ulotne, tym niemniej życie bez miłości wydaje się być znacznie bardziej jałowym niż brak pieniędzy lub władzy. AS: Pisząc nauczasz, przestrzegasz czy pokazujesz możliwości? PS: Nic z tych rzeczy. Nie czuję się kompetentny, by kogokolwiek uczyć, jak żyć. Staram się wzruszyć, czasem zaskoczyć i zawsze dostarczyć wartościowej rozrywki. Najwięcej przyjemności sprawia mi, gdy udaje mi się czytelnika zaskoczyć niespodziewana pointą. Staram się, by opisywane emocje były realne i by dawały czytelnikom prawdziwe emocje. Jeśli ktoś, czytając mnie, przy okazji nauczy się czegoś, będę bardzo zadowolony. W pierwszej kolejności skupiam się jednak na emocjach. Jedne swoje postaci lubię, a innych wręcz nie znoszę. Jeśli bohater wydaje mi się emocjonalnie obojętnym, bez litości kasuję jego istnienie klawiszem backspace. W moich opowiadaniach jestem demiurgiem i pozwalam sobie na wszystko. Jestem nade wszystko pierwszym odbiorcą historii, które piszę i ponieważ szkoda mi czasu na pouczanie samego siebie, skupiam się na bawieniu. Siebie i innych. AS: Biblioteka Project Gutenberg przeprowadziła na bazie blisko ośmiu tysięcy książek statystyczną analizę, porównującą współczesną literaturę z klasyczną. Wyciągnięto z niej wnioski na temat tego. co inspirowało i inspiruje pisarzy i wykazano, że wpływ dawnych dzieł na stylistykę obecnych twórców jest coraz mniejszy. Kto odpowiada za Twoje korzenie? Jesteś autonomiczny, czy w Twoich utworach można doszukiwać się czyjegoś wpływu? PS: Jestem i staram się być autonomiczny. Oczywiście „wychowałem” się na twórczości „starszych kolegów”. Wielką inspiracją do pisania był dla mnie Bukowski. Kiedy wpadła mi w ręce "Post Office" Hanka, tak byłem zafascynowany, że po nocy spędzonej na czytaniu wziąłem wolny dzień w pracy, by dokończyć lekturę. Proza i wiersze Bukowskiego napędzają moje akumulatory. Wcześniej był Milan Kundera. Nikt tak jak on nie potrafił pisać o miłości. „Nieznośna lekkość bytu” była dla mnie zawsze ważniejsza od Biblii. W moim literackim niebie jest również miejsce dla Nabokowa, Kafki, Foulknera, Kinga. Uwielbiam czytać. W ogóle myślę, ze czytanie innych daje zdecydowanie lepsze rezultaty od kursów kreatywnego pisania. Jednak nie potrafię wskazać jednego autora, który byłby dla mnie głównym mistrzem. Nawet jeśli jakieś wpływy innych autorów odciskają w mojej prozie widoczne ślady, jest to z jednej strony zapewne niezamierzone, a z drugiej prawdopodobnie i tak nieuniknione . AS: Raymond Chandler powiedział "Alkohol jest niczym miłość: pierwszy pocałunek jest magiczny, drugi intymny, trzeci - rutynowy". Alkohol go napędzał tak jak wielu innych pisarzy: Witkacy, Wojaczek, Hłasko, Hemingway, wspomniani Bukowski czy King - leki, alkohol, narkotyki, kobiety. Innych napędzała „jaśniejsza strona mocy" - miłość, wspomnienia, rodzina. Co stymuluje Surmaczyńskiego? Jak szukasz w sobie obrazów? PS: To trudne pytanie. Zdecydowanie nie inspirują mnie używki. Zresztą z doświadczenia wiem, że ani alkohol, ani nawet narkotyki nie działają na mnie inspirująco. Z faktu, że artysta był nałogowym alkoholikiem nie wynika, że znajdował inspirację w piciu. Kto wie, o ile bardziej rozwinąłby się jego talent, gdyby nie rozpuszczał jego esencji w alkoholu czy innych oparach. Nie napędzają mnie także wspomnienia. Myślę, że nie jestem sentymentalny. „Jasna strona mocy” też odciąga mnie od klawiatury bardziej niż inspiruje. Piszę, bo lubię. Robię to instynktownie. To taki zew natury. Mojej natury. Natury, która z jednej strony chce być suwerenną i prywatną, a z drugiej uzewnętrznia się ekshibicjonistycznie i podpowiada, jak spędzać mają swoje kolejne chwile postacie z moich opowiadań. „Wyspa Dreszczowców” to pięć polskich miejskich legend z Londynu: Pierwsza historia - Diabelnie piękna, opowiada o trudnej inicjacji seksualnej młodego człowieka wychowanego w katolickim kręgu kulturowym, który niespodziewanie znajduje się w „upadłym moralnie” Londynie. W kolejnym opowiadaniu zatytułowanym Niewinna autor opowiada historia miłości i udręki pewnego polskiego fetyszysty masochisty żyjącego w Londynie. Paula to opowiadanie o losach supermodelki z Polski, która zrobiła niesamowita karierę po przyjeździe do miasta nad Tamizą. Politolog opowiada o losach współczesnej polskiej młodej inteligencji i poplątanych dróg do sukcesu, które wiodą przez stolicę Wielkiej Brytanii. Ostatnie opowiadanie – W kręgu śmierci to historia nastolatki – seryjnej morderczyni z Polski, która szlak londyńskiej emigracji znaczyła trupami. Wszystkie te historie zdarzyły się naprawdę. Podobno ;-) Książka ukaże się nakładem wydawnictwa Novae Res z Gdyni Piotr Surmaczynski urodził się w Opolu w 1970 roku. Jest absolwentem Akademii Teatralnej w Warszawie oraz filozofii polityki na Uniwersytecie w Oxford, doktorantem na wydziale Nauk Politycznych Akademii Humanistycznej w Pułtusku. Od lat mieszka w Londynie. W Wielkiej Brytanii publikuje w miesięcznikach New Londoners i 2B North East. W Polsce jego prace politologiczne publikują Nowa Politologia i Polityka Globalna. Literaturą piękną zajmuje się od dwóch lat. Jego opowiadania ukazały się w Wydawanym przez Związek Pisarzy Polskich na Obczyźnie Pamiętniku Literackim. Dramat „Runway Train” prezentowany był Newcastle w Północnej Anglii. Artur Sikorski zawodowo zajmuje się rekomendowaniem i ratingowaniem kancelarii prawnych. W ubiegłym roku uznany jednym z 50 najbardziej kreatywnych managerów w Polsce. Autor felietonów do magazynu Sukces, miesięcznika Art&Business, serwisu NaTemat.pl. Uwielbia brytyjską motoryzację, męską elegancję i buldogi. Londyn i Toskania to dwa miejsca w których zatraca się bez reszty.