W 2011 roku w walijskim hrabstwie Pembrokeshire zmarł z powodu szkorbutu, czyli niedoboru witaminy C, ośmioletni Dylan Seabridge.
Aż trudno uwierzyć, że w tak bogatym kraju jak Wielka Brytania, w XXI wieku ktoś może chorować na szkorbut, czyli niedobór witaminy C. Choroba ta często występowała wśród marynarzy w XVIII wieku i wynikała z niedoboru świeżych warzyw i owoców w diecie podczas wielotygodniowych rejsów. W Polsce znamy tę chorobę tylko z opowieści o więźniach łagrów i obozów koncentracyjnych – o opuchniętych dziąsłach i wypadających zębach.
W tym wypadku chodzi o bogatą Wielką Brytanię, w której opieka społeczna zabiera rodzicom dziecko z powodu najmniejszego zaniedbania. Mowa też o XXI już wieku. Jak więc możliwe, że dziecko nie tylko ciężko chorowało na chorobę, ale ostatecznie umarło?
Sprawa ma się wyjaśnić w toczącym się postępowaniu wyjaśniającym. Do tej pory wyszło na jaw, że przez prawie siedem lat dziecko nie było nawet zarejestrowane u lekarza ani u dentysty, ani też nie uczęszczało do szkoły. Było uczone w domu „homeschooling”, ale nawet wtedy władze oświatowe mają obowiązek nadzorowania edukacji dziecka.
Matka Dylana cierpiała na załamanie nerwowe po zwolnieniu z pracy. Trzymała dziecko w domu, ale pomimo tego, że chłopiec skarżył się na bóle, nie udała się z nim do lekarza. Cały czas była bowiem przekonana, że to tylko bóle związane ze wzrostem, a nie widziała innych alarmujących symptomów.
Winą obarcza się obecnie zarówno system opieki medycznej jak i szkolnictwo, dla których mały Dylan stał się w pewnym momencie „niewidzialny” – nikt się nim nie interesował, nikt nie sprawdzał jego postępów w nauce ani ogólnego stanu zdrowia.
Jak zwykle w takich sytuacjach tragedia dopiero wywołuje refleksję i próby zmian w systemie. Dla Dylana jest już za późno, ale może dzięki jego śmierci podobnego losu unikną inne dzieci nieodpowiedzialnych lub chorych psychicznie rodziców.
peggy