Cały weekend obserwowaliśmy ciekawe reakcje Brytyjczyków na wyniki referendum. Czasem, aż śmieszne, czasem żenujące, czasem też miłe dla nas Polaków. Zwolennicy wyjścia UK z Unii, chociaż wygrali, cieszą się przez łzy i sami nie wierzą w to, co się stało.
Często mówią, że głosowali za wyjściem Wielkiej Brytanii z Unii, ale wcale tego nie chcieli. Tak naprawdę to nawet przywódcy polityczni nawołujący do Brexitu nie byli przygotowani na zwycięstwo, nie mieli żadnych planów, co i jak dalej. Na dodatek już w piątek rano wyszło na jaw, że nie mają zamiaru dotrzymać obietnic przedreferendalnych, zwłasza tej, żeby 350 milionów funtów rocznie nie płacić do skarbca Unii Europejskiej, ale na brytyjską służbę zdrowia – NHS. Nazajutrz po referendum w telewizji śniadaniowej ITV „Good Morning, Britain” Nigel Farage przyznał, że obietnica ta była pomyłką. Przywódca UKIP-u oszukał w ten sposób miliony swoich rodaków.
Brytyjczycy przystąpili do referendum jakby obstawiali swoje typy u bukmacherów: wyjdą czy zostaną w Unii, nie myśląc wcale o konsekwencjach. W mediach społecznościowych niektóre Brytyjki wyznawały, że głosowały za wyjściem UK z Unii tylko po to, żeby ich mężowie i partnerzy przestali oglądać Mistrzostwa Europy w Piłce Nożnej! Dla tych „inteligentnych” kobiet Unia to euro (waluta) i Euro (Mistrzostwa).
W piątek rano obudzili się w innych realiach: funt leciał na łeb, na szyję, notowania giełdy spadały. Wyniki referendum w Szkocji i Irlandii Północnej wróżyły odłączenie się tych dwóch państw od Zjednoczonego Królestwa. Jeśli chodzi o Szkocję, to na to Anglicy mogli być już przygotowani, bo Szkocja dąży od dłuższego czasu do większej niezależności od Korony Brytyjskiej. Głosy z Irlandii Północnej były natomiast całkowitym zaskoczeniem. Tu były dwie opcje. Pierwsza, że Irlandia Północna odłączy się od UK i jako niezależny kraj będzie starać się o członkostwo w Unii. I druga, że Irlandia Północna dołączy do Irlandii, co by było jeszcze większym policzkiem dla Brytyjczyków. Przecież jeszcze w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych toczyli tam walki z separatystami irlandzkimi o utrzymanie wpływów brytyjskich na wyspie.
Brytyjskie społeczeństwo nie wiedziało i nie zastanawiało się nad konsekwencjami swoich głosów. Myśleli, że głosowaniem za wyjściem z Unii pozbędą się z UK wszystkich emigrantów, zwłaszcza tych z Europy Wschodniej, którzy im tak zagrażają, zabierając pracę i mieszkania councilowe. Nie myśleli, co dalej, a teraz nagle obudzili się z wielkim kacem i pytają: „Czy Wielka Brytania będzie mogła startować w przyszłym roku w Eurowizji”?, „Czy brytyjskie drużyny piłkarskie będą mogły grać w Euro?”. Zadają też sobie poważniejsze pytania: „Czy będę potrzebować wizy, żeby wjechać do kraju Unii”, „Co się stanie z Brytyjczykami, mieszkającymi poza UK, w krajach Unii?”, „Czy mój paszport brytyjski z symbolem Unii jest nadal ważny?”, a nawet „Co się teraz z nami stanie, skoro funt tak traci na wartości, kto zadba o naszą przyszłość?”.
Analizy wyników referendum pokazują, że za wyjściem z Unii głosowały regiony biedne, z mieszkańcami o niskim wykształceniu. To właśnie ci niedouczeni Brytyjczycy skazali UK na niepewny los.
Na szczęście są też Brytyjczycy rozsądni i inteligentni, którzy od piątku wstydzą się za swoich rodaków i... przepraszają nas, Polaków za wyniki referendum. Wielu z nas dostaje telefony, SMS-y czy wprost słyszy od szefów, klientów, znajomych z pracy czy sąsiadów, że im przykro z powodu referendum. Szefowie zapewniają, jak bardzo sobie cenią polskich pracowników. Klienci obiecują kolejne zlecenia. Znajomi i sąsiedzi pozdrawiają jeszcze cieplej i sympatyczniej niż zwykle.
Obserwując takie zachowania i ich sam doświadczając, mam wrażenie, że do Brexitu nie dojdzie. Że rozsądna część społeczeństwa nie dopuści do tego, żeby głupcy narzucili swoją wolę większością głosów. Co jak co, ale Wielka Brytania jest monarchią konstytucyjną, gdzie nie liczy się typowa większość głosów, jak w republice. Tu ostatnie słowo ma jeszcze Królowa.
mik