Niektórzy mówią, że mu się udało. Inni, że miał szczęście. A sam twierdzi, że wszystko, co osiągnął w ciągu sześciu lat w Wielkiej Brytanii, to zasługa ciężkiej pracy i determinacji. Przedstawiamy historię zawodową Dariusza, który ze stanowiska montera awansował na managera, przechodząc po drodze proces zwolnień grupowych.
Dariusz Ślebzak pierwsze kroki na brytyjskiej ziemi stawiał w październiku 2004 roku, gdy dostał propozycję pracy jako mechanik u jednego z londyńskich dealerów Opla, a właściwie Vauxhalla. Miał już wtedy spore doświadczenie zawodowe – w Polsce najpierw prowadził własny warsztat samochodowy, potem trafił do warszawskiego dealera Opla, gdzie od mechanika w ciągu roku awansował na stanowisko kierownika zmiany serwisu. Zawsze lubił nowe wyzwania i dlatego bez wahania zdecydował się na „podbój” Anglii.
Pierwsze śliwki - robaczywki
Dariusz przeszukiwał internet i znalazł ciekawą ofertę pracy w Londynie. Odpowiedział na nią i po chwili już szykował się do wyjazdu. Na miejscu wyniknął jednak jeden problem z pracodawcą – Dariusz miał stare polskie prawo jazdy – książeczkowe, którego nie mógł zaakceptować ubezpieczyciel dealera, a przecież jako mechanik musiałby jeździć brytyjskimi samochodami klientów serwisu – z parkingu do serwisu, na przegląd, odstawić samochód do klienta itp.
Wrócił więc do Polski, właściwie „na tarczy”, ale niezrażony postanowił wymienić prawo jazdy i spróbować ponownie, może w innym miejscu, inaczej.
Do dwóch razy sztuka
Tym razem znalazł interesującą pracę na portalu Eures. Co ciekawe, brytyjski pracodawca i rekruter gotowi byli przyjechać do Polski na formalny test umiejętności zawodowych i interview. W lutym 2005 roku przedstawiciele agencji pracy i specjalista do spraw technicznych fabryki koparek z okolic Newcastle testowali i przepytywali w Gdańsku dziesiątki, jeśli nie setki polskich monterów – fitterów. Test umiejętności technicznych polegał na zmontowaniu podzespołu hydraulicznego według załączonego rysunku technicznego i był oceniany zarówno pod względem poprawności montażu, jak i czasu, w jakim kandydat wykonał zadanie. Tu Dariusz zachwycił przedstawiciela fabryki i bezbłędnością, i tempem. Interview w tym wypadku było już czystą formalnością i rozmową o sprawach rodzinnych i możliwościach sprowadzenia żony i dziecka do Anglii.
Sprawy organizacyjne trochę się przeciągały, ale w końcu na początku kwietnia Dariusz razem z trójką Polaków trafił do Birtley i rozpoczął pracę w tamtejszej fabryce koparek. Razem z nim pracę zaczynała dwójka spawaczy i drugi monter.
Pracuj i ucz się
Początkowo była to praca przez agencję, więc w porównaniu do pracowników zatrudnionych bezpośrednio przez fabrykę, Dariusz i jego koledzy byli trochę stratni na wypłatach i na dniach urlopu. Po 10 miesiącach Dariusz dostał jednak kontrakt z fabryki i wtedy nie miał już zupełnie powodów do narzekań. No prawie, bo zawsze miał ambicje wyższe niż tylko praca fizyczna, przykręcanie śrub i waleniem młotkiem. Wiedział też, że bez porządnego angielskiego nic nie osiągnie. Cały czas więc starał się jak najwięcej czasu spędzać z Brytyjczykami, przysłuchując się ich rozmowom, czasem wtrącając się w dyskusję. Wyspiarze byli dla niego też bezcennym źródłem informacji o życiu w Anglii – jak kupić samochód, jak wykupić abonament telewizyjny czy wynająć mieszkanie samodzielnie. Wbrew pozorom „tubylcy” chętnie udzielali takich porad, ciesząc się, że mogą się wykazać swoją wiedzą, a może po prostu z czystej życzliwości.
W fabryce koparek pracownicy mieli przerwy co 2 godziny pracy, co dawało mnóstwo możliwości do rozmów. Co prawda tak intensywne kontakty Dariusza w fabryce nie podobały się coraz większej grupie polskich pracowników fabryki. Niektórzy mówili, że zadziera nosa, inni – że wstydzi się swoich korzeni. Prawda zaś była taka, że Dariuszowi szkoda było czasu na rozmowy w języku polskim, skoro ten czas mógł wykorzystać na szlifowanie angielskiego. Nie zależało mu też na polskiej telewizji. Owszem, polski film na DVD w weekend czy w święta – jak najbardziej, ale w tygodniu nie miał czasu na taką przyjemność.
Zawiedzione nadzieje
W fabryce koparek pozycja Dariusza była coraz silniejsza. Chodziły nawet plotki, że zostanie team leaderem nowej grupy Polaków. Wydawało się to bardzo prawdopodobne, bo zaangażowano go nawet w proces rekrutacji nowych pracowników z Polski - to właśnie Dariusz wybierał kandydatów do pracy, rozpatrując nadesłane przez Polaków życiorysy i listy motywacyjne. Niektóre z tych dokumentów były nawet napisane po polsku, inne przetłumaczone na angielski, ale i tak nazwy szkół i zakładów pracy niewiele mówiły Brytyjczykom, toteż w 100% zdali się oni na osąd Dariusza i przyjęli tylko wybrane przez niego osoby.
Niestety nie został jednak ich team leaderem. Skończyło się na plotkach i planach. W sumie cała ta sytuacja spowodowała, że team leader Dariusza poczuł się zagrożony i nie dażył Polaka sympatią.