10 sierpnia będzie miał swoją międzynarodową premierę polski film z doborową obsadą aktorską oraz o interesującej tematyce. „Yuma” to bowiem połączenie kina akcji, komedii i romansu, które przyprawi o zawrót głowy fanki Jakuba Gierszała. Ponadto w filmie zobaczymy Katarzynę Figurę w roli obrotnej ciotki oraz Tomasza Kota jako wodza rosyjskich gangsterów.
Akcja filmu rozpoczyna się trzy lata po upadku PRL. Zyga (Gierszał) ma serdecznie dość oglądania kolorowego świata tylko w młodzieżowych pismach. Z pomocą kumpli, a także obrotnej ciotki (Katarzyna Figura), zostaje królem „jumy” – drobnych kradzieży tuż za Odrą. Proceder szybko się rozpowszechnia, miejscowość Zygi dokonuje prawdziwego skoku cywilizacyjnego, a lokalny król jumaczy zyskuje powszechny szacunek i powodzenie u płci pięknej (o jego serce wojują w filmie Karolina Chapko i Helena Sujecka). Wkrótce jednak młodym i gniewnym wspólnikom Zygi (Krzysztof Skonieczny i Jakub Kamieński) przestaną wystarczać markowe ubrania i elektronika. Gdy wejdą w drogę rosyjskim gangsterom pod wodzą nieobliczalnego Opata (najbardziej demoniczna rola w karierze Tomasza Kota), a regularnie okradani Niemcy wprowadzą szczelniejszą ochronę przed rabusiami, zabawa w policjantów i złodziei zmieni się w niebezpieczną rozgrywkę.
Wzlot i upadek królów „jumy”
Akcja filmu rozgrywa się w Brzegach, przygranicznym nadodrzańskim miasteczku, gdzie we wczesnych latach 90. ubiegłego wieku kwitnie „juma” – kradzieże w sklepach po „lepszej”, a w każdym razie bogatszej, stronie granicy. Juma to zjawisko do dziś uznawane za temat tabu rodzącego się polskiego kapitalizmu. – Historia „Yumy” zainspirowana jest autentycznymi wydarzeniami, a opowiedziana językiem nawiązującym do klasyki kina sensacyjnego, który daje klucz do zrozumienia świata pogranicza niemieckiego lat 90. w Polsce – tłumaczył reżyser Piotr Mularuk. Główny bohater, Zyga, chłopak z głową pełną niegdyś romantycznych fantazji, rzuca się więc w dziejowy wir, który jednak porwie go niekoniecznie we właściwym kierunku... Mularuk pragnął przybliżyć dzisiejszej publiczności ów fenomen społecznie akceptowanego złodziejstwa, poprzez swych bohaterów, ich pragnienia i rozterki. Chciał jednak uniknąć łatwego moralizowania, tak charakterystycznego dla wielu polskich filmów opowiadających o gwałtownych przemianach społecznych. Jego ambicją było opowiedzieć jak najlepiej niezwykłą historię, a ocenę postępowania ukazanych postaci pozostawić inteligencji i wrażliwości widzów.
Zajumany świat
Wkrótce po upadku realnego socjalizmu na polsko-niemieckim pograniczu rozprzestrzeniała się „juma” – kradzieże na masową skalę, dokonywane po niemieckiej stronie granicy przez młodych Polaków. „To trochę sport, ale i trochę sposób na zdobycie modnych ubrań lub walkmana, na które nie stać rodziców, na prezent dla dziewczyny – opisywała to zjawisko „Gazeta Wyborcza” w 1994 roku, piórem Wojciecha Jankowskiego. – Dwudziestoparolatków w kosztownych ubraniach, jeżdżących szybkimi zachodnimi samochodami z wielką anteną CB-radia i mniejszą telefonu komórkowego widać codziennie w pobliżu przejścia granicznego, w najdroższych zgorzeleckich restauracjach. Wszyscy wiedzą, czym się oni trudnią. (...) Wśród kilkunastolatków wyrzucanych z Niemiec za kradzieże coraz więcej pochodzi z miejscowości oddalonych od zachodniej granicy. Moda na jumę zatacza coraz szerszy krąg”. Po kilku latach złote czasy „jumy” minęły. W 2003 roku znany reportażysta Paweł Smoleński pisał w „Gazecie Wyborczej”: „Juma – czyli złodziejstwo w Niemczech, rozpowszechnione wśród młodych ludzi w zachodniej Polsce – umarła. Niemcy postawili przed sklepami więcej kukmanów – detektywów i ochroniarzy. Wprowadzili lepsze zabezpieczenia, zawiesili nowocześniejsze kamery. Potrafili na odległość rozpoznać załogi jumaczy (…) Juma umarła, bo również w Polsce wiele się zmieniło. Ile w jednym domu może stać kolorowych telewizorów, wież stereo, rowerów górskich? (…) Słowem – juma umarła z wielu powodów. Lecz wcale nie dlatego, że została obłożona społeczną niezgodą, potępiona. Zwyczajnie – nastał czas, że stała się nieopłacalna, zbyt niebezpieczna, anachroniczna.(...) Niemcy nauczyli się bronić przed najazdem Hunów, złodzieje przegrali z porządkiem, prawem i organizacją. (...) Niektórzy jumacze usiedli na parę lat za przemyt, złodziejstwo, narkotyki, bójki. Kilku zabito w bandyckich porachunkach, kilku zginęło, gdy po pijaku rozbijali się samochodami, kilku zaćpało się na śmierć. Inni wyjechali, za pieniądze z jumy wystawili stragany na przygranicznych targowiskach, niektórzy poszli do szkół, sporządnieli. A ci, którzy przesiedzieli się w Niemczech, kulili się na samą myśl, że mogą wrócić do tamtych aresztów”.
Socjolodzy także zajmowali się tym fenomenem. W 2009 roku, profesor Grzegorz Gorzelak, ekonomista, specjalista od problemów rozwoju regionalnego i lokalnego, w rozmowie z Arturem Łukasiewiczem z gorzowskiego wydania „Gazety Wyborczej”, tak podsumowywał to zjawisko i jego konsekwencje: –Kwitła „juma”, prostytucja, kontrabanda. Owszem, komuś daje to niemałe pieniądze, ale trudno, żebyśmy ankieterom mówili, że jesteśmy z tego dumni. To ma wpływ na samopoczucie. W ramach kiedyś założonego przez nas Klubu Sukcesu Lokalnego, pewnego razu burmistrz z Lewina Kłodzkiego pojechał do Gołdapi. Tam usłyszał o „mrówkach”, które chodzą przez granicę parę razy dziennie. Taki operatywny młody człowiek zarabiał w trzy dni tyle, co jego ojciec w miesiąc. Burmistrz z Gołdapi chwalił zapobiegliwych mieszkańców, którzy wyciskali z granicy, ile się da. Wójt Lewina go przestrzegł. Mówił: to zły model, będziesz jeszcze tego żałował. Miał świętą rację. Łatwy zarobek demoralizuje, dzieci przestają szanować rodziców. Pękają więzi społeczne. Po latach okazuje się, że patologie pogranicza hamują rozwój lokalny.
Magnetyczny Gierszał
Reżyser był zdania, że jednym z najważniejszych kluczy do sukcesu filmu jest obsada. Bardzo istotne było znalezienie pełnego charyzmy wykonawcy roli Zygi. Powierzono ją Jakubowi Gierszałowi, znanemu z filmu „Wszystko, co kocham” (polski kandydat do Oscara 2011), gdzie zwrócił na siebie uwagę doskonałą rolą Kazika. Wielkim sukcesem aktora (i reżysera) stała się „Sala samobójców” Jana Komasy, także z Gierszałem w roli głównej. Film doceniła większość krytyki, ale co może ważniejsze – również publiczność. Wybijający się aktor stworzył tam postać buntownika z dobrego domu, prowokatora i nadwrażliwca, który zamyka się – z tragicznymi skutkami – w wirtualnym świecie. Tym występem przekonał do siebie wielu młodych. W jego postaci odnaleźli własne niepokoje i sprzeczne, skrajne emocje.
Natomiast Zyga to chłopak z innej epoki i o innym społecznym pochodzeniu. Jego środowisko to ponure blokowisko w Brzegach, nadodrzańskiej miejscowości, z której jest tylko rzut beretem do innego, piękniejszego świata, jakim jawi się bogaty niemiecki Frankfurt. Zyga nie jest po prostu chciwy i zły – przeciwnie, fascynuje go postać niezłomnie szlachetnego farmera Dana Evansa z klasycznego westernu Delmera Davesa „15.10 do Yumy” (1957). Odwołania do tego filmu stanowią istotny element filmu. Mimo to wkrótce młodego bohatera pochłonie „jumanie” – kradzieże w sklepach po drugiej stronie granicy. Dzięki zdobywanym tam fantom nie tylko wyrwie się z biedy i beznadziei, ale zyska szacunek całego miasteczka. Jednak droga na skróty okaże się pełna pułapek... – Zyga ma naturę buntownika – tłumaczył reżyser. – Do tej roli szukaliśmy aktora w typie Jamesa Deana, wrażliwego outsidera, który wywiera jednak przemożny wpływ na całe swoje otoczenie. Kuba Gierszał idealnie pasuje do tego opisu, jest pozornie wycofany, wyciszony, ale ma magnetyczną osobowość.
Groźny Kot
Kolejnym aktorem zaangażowanym do udziału w „Yumie” był Tomasz Kot. Nie bez powodu. Swą wszechstronność udowadnia od kilku już lat. Fani Viggo Mortensena znają na pewno film „Wschodnie obietnice” („Eatern Promises”, 2007) Davida Cronenberga, w którym amerykański aktor koncertowo zagrał rosyjskiego gangstera Nikolaia. Teraz z podobnym zadaniem zmierzył się właśnie Kot („Testosteron”, „Ciacho”, „Randka w ciemno”, serial „Niania”), który dał portret postaci pod pewnymi względami podobnej. Jak głosi fama, Mortensen, by wiarygodnie wcielić się w Nikolaia, wybrał się w podróż po Rosji, ciężko pracował nad syberyjskim akcentem i zapoznał się z mafijnym kodeksem postępowania, w tym ze znaczeniem tatuaży w tej specyficznej subkulturze. Tomasz Kot również się nie oszczędzał. U Mularuka zagrał Opata, byłego rosyjskiego żołnierza z Afganistanu, potem alfonsa, a w końcu potężnego bandziora, który staje na drodze młodych bohaterów filmu. Kot bywał ostatnio kojarzony przede wszystkim z rolami komediowymi, ale przecież niejednokrotnie udowadniał, że sprawdza się także w innym repertuarze. Za rolę frontmana „Dżemu” Ryszarda Riedla w „Skazanym na bluesa” (2005) dostał w Koszalinie nagrodę Super Jantar za najlepszy debiut aktorski ostatniego dziesięciolecia. Podczas przygotowań do tamtego filmu przeniósł się do mieszkania Riedla w Tychach, gdzie przesłuchiwał płyty jego słynnej grupy. Z kolei przed „Yumą”, dzięki rygorystycznej diecie i specjalnemu treningowi, schudł aż 15 kilogramów! Na planie musiał cierpliwie poddawać się skomplikowanej charakteryzacji, której wymagał wygląd jego pokrytego bliznami i tatuażami bohatera. Jak widać, nieobce mu są techniki, którymi w pracy posługuje się także jego amerykański kolega...
Kot przyznał, że bardzo cieszy go, iż ma okazję zmierzyć się z rolą czarnego charakteru. – Jako postać ufam swojej wewnętrznej mocy – powiedział. – Jako aktor wierzę, że zadziała trening i cała praca, jaką w tę postać wkładam.
Figura w ogniu
Bez udziału Katarzyny Figury („Żurek”, „Zemsta”, „Pianista”) reżyser nie wyobrażał sobie filmu. Warto podkreślić, że rola przebojowej Halinki od początku pisana była z myślą o niej. Zagrała uwodzicielską kobietę o złotym sercu, a jednocześnie burdelmamę, która de facto rządzi całą okolicą. Halinka, obdarzona bujną urodą i zmysłem do biznesu, roztacza opiekę nad Zygą, lokalnym bohaterem „jumy”. – Trzeba brać życie we własne ręce – mówi przedsiębiorcza kobieta do Zygi. – Wiatr historii wieje, a ty chłopaka w domu zamykasz – wyrzuca jego matce.
Figura przeżyła groźne chwile podczas kręcenia sceny pożaru. Jej bohaterka, próbując ratować dorobek swego życia, naraża się, podchodząc zbyt blisko do szalejącego ognia. Aktorka nie wahała się zagrać tak, by scena wyglądała jak najbardziej wiarygodnie. Ekipa filmowa najadła się strachu, widząc, jak płomienie niemal osmalają Figurze twarz! Dlaczego aktorka podjęła takie ryzyko? Reżyser wspominał inną sytuację, w której gwiazda także przekroczyła ramy scenariusza: – Kasia Figura w scenie w solarium sama zdjęła gorset, bo uznała, że to potrzebne. I dodawał: – Myślę, że aktorzy czują, że to film, którego realizację traktuję serio. A to procentuje.
Jumacze w rolach jumaczy
Zdjęcia do filmu powstawały w Warszawie, Cieszynie, Krośnie Odrzańskim i Frankfurcie nad Odrą. Bardzo ważną ich część nakręcono w Krośnie Odrzańskim, mieście malowniczo położonym w dorzeczu Odry, 30 kilometrów od granicy polsko-niemieckiej. Jako statyści pojawili się mieszkańcy tego regionu, którzy tłumnie stawili się na castingu, pragnąc przeżyć filmową przygodę. Jak pisała jednak „Gazeta Lubuska”, obok powszechnego entuzjazmu, słychać było także sceptyczne głosy. Niektórzy obawiali się, że miasto zacznie być kojarzone z zagłębiem złodziei. Film opowiadał przecież o pochodzących stąd „jumaczach”, którzy w latach 90. plądrowali sklepy po drugiej stronie granicy. Ale większość mieszkańców kibicowała filmowcom, widząc w ich wizycie szansę na promocję miasta. Zresztą, nie da się przecież odciąć od przeszłości, jak tłumaczył dziennikowi przewodniczący rady miasta Tomasz Miechowicz.
Zjawisko „jumy” po raz pierwszy trafi na ekrany, ale dla mieszkańców Krosna nie jest to temat nowy. „Gazeta Lubuska” przypomina, że przed laty prowadziła reporterskie śledztwo w tej sprawie. „Gdy jakieś dziesięć lat temu pojawiła się sensacyjna informacja, że młodzieńcy z Krosna obrabowali jubilerów w całej Europie, nikogo w tym mieście nie zaskoczyła – pisała gazeta. – Mówiło się o tym od lat na ulicy, w szkole, a nawet w kuluarach miejscowej komendy policji. Za zachodnią granicą nazywano gangi napadające na sklepy Hammerbande (młotkowa banda). U nas przyjęła się nazwa jumacze”. Film pokazuje, jak zwykli chłopcy z blokowiska, nieoczekiwanie dla siebie samych, zmieniają się w przestępców, a dla lokalnej społeczności – w prawdziwych bohaterów.
Burzliwe lata 90.
Jednym z największych przebojów kasowych połowy lat 90. były „Młode wilki” (1995) Jarosława Żamojdy, film, który cieszył się wielkim powodzeniem, chociaż przez krytykę został w najlepszym razie przyjęty z życzliwym dystansem, a częstokroć z nieskrywanym szyderstwem. Ale młoda publiczność dopisała. Powody tej popularności nietrudno odgadnąć: była to opowieść o wchodzącej w życie grupie młodych ludzi, którzy zostają skuszeni mirażem łatwych pieniędzy i błyskawicznego wzbogacenia się, co kończy się dla prawie wszystkich tragicznie. Żamojda korzystał ze starych schematów amerykańskiego kina gangsterskiego i nowszych nawiązań do ciągle jeszcze podówczas popularnego kina akcji. Stąd też wzięła się swoista dwuznaczność filmu, jego widoczna na pierwszy rzut oka charakterystyczna ambiwalencja. Bo przecież niemal od początku zdawaliśmy sobie sprawę, że bohaterowie czynią źle i zapewne poniosą za swą podszytą pazernością lekkomyślność straszną karę, a jednocześnie kibicowaliśmy im i ich hedonistycznym aspiracjom. Film ma też swoisty koloryt lokalny – w tle sfotografowały się niebezpieczne konwulsje polskiej transformacji, owo zawieszenie pomiędzy neoliberalną propagandą a antykonsumpcyjnym tonem. Ten ostatni był z pewnością spadkiem zarówno po egalitarnej (przynajmniej w deklaracjach) mentalności PRL-u, jak i charakterystycznym dla polskiego kina, szczególnie nurtu „moralnego niepokoju” i jego epigonów, pouczaniem. Stąd też brały się słabości filmu: postaci to raczej wyraziste „typy” niż przekonujące charaktery, nauki moralne udzielane są wprost, choć jakby bez przekonania. Bo przecież ukazany w jaskrawy sposób świat nuworyszowskiego luksusu, modnych samochodów i ciuchów jest pomimo wszystko wielce pociągający, kolorowy. „Młode wilki” stały się fenomenem, bo pomimo widocznych gołym okiem słabości uchwyciły społeczny klimat wielkich zmian. Młodzi ludzie identyfikowali się z bohaterami. Dlatego też powstał zdecydowanie mniej udany prequel „Młode wilki 1/2” (1998). To też było logiczne – polska kinematografia przejmowała właśnie dość bezrefleksyjnie wzorce amerykańskie, a tam eksploatowanie sukcesu, nawet bez większej inwencji, ale z myślą o finansach, jest przecież normą. Młodzi aktorzy, którzy wystąpili w obu filmach zdobyli potężną, acz ulotną popularność, odkryto też wielki komercyjny potencjał młodej publiczności.