Za Władysławem Zdanowiczem nie stoją duże wydawnictwa, o jego książkach rzadko piszą recenzenci modnych magazynów. Wystarczyła jednak poczta pantoflowa, aby jego książki wydane własnym sumptem, w ciągu pięciu lat sprzedały się w ponad ośmiu tysiącach egzemplarzy, a ich czytelnicy stworzyli grupę fanów, jakiej nie powstydziłby się żaden pisarz z głównego obiegu.
Nie każdy wie, że w Polsce istnieją dwa obiegi literatury. Pierwszy, oficjalny, to ten, za którym stoją wielkie wydawnictwa, utrzymujące dobre relacje z redakcjami najważniejszych dzienników i czasopism. Drugi obieg tworzą pasjonaci, którzy sami biorą sprawy w swoje ręce i wykładają własne pieniądze, by wydawać swoje książki. Podejmują ryzyko literackie (nie wiedzą przecież, czy ich książki komukolwiek się spodobają) oraz finansowe (angażują sporo pieniędzy, bez pewności, że interes zwróci się chociaż częściowo). Sukces lub porażka zależy od tego, czy książka sama się obroni, bo w tym wypadku wyrocznią stają się nie prasowi recenzenci, ale sami czytelnicy.
Władysław Zdanowicz jest autorem wydanego w 1990 roku przez SW Czytelnik kryminału „Koszta własne”. Choć książka spotkała się z dużym zainteresowaniem (wówczas rzadko się zdarzało, by kryminalne zagadki rozwikływały kobiety), autor nie zdecydował się na kontynuację przygód porucznik Ewy Olszewskiej. Można powiedzieć, że zamilkł na kilkanaście lat, do czasu, aż… wybrał się na ryby.
Wędkowanie zakończone misją
− Zostałem zaproszony na męskie spotkanie połączone z łowieniem ryb, choć akurat ja wędkarzem nie jestem – opowiada Zdanowicz. − Okazało się, że większość obecnych to tzw. „misjonarze”, czyli żołnierze, którzy byli na misji w Iraku. Gdy zaczęli opowiadać o swoich doświadczeniach, mało to miało wspólnego z obrazem, jaki przedstawiały media. Gdy w końcu powiedziałem, że to wszystko warte jest opisania, usłyszałem, że po to właśnie zostałem zaproszony.
Temat tak bardzo autora pochłonął, że już dwa tygodnie później opublikował dwa pierwsze rozdziały książki na Niezależnym Forum o Wojsku. Wtedy posypała się prawdziwa lawina. Żołnierze zaczęli zasypywać Zdanowicza opisami własnych doświadczeń, jakże mocno odbiegającymi od tych prezentowanych oficjalnie. Choć te opowieści były momentami przerażające, przedstawienie jedynie ich mrocznej strony nie wchodziło w rachubę.
− Zabierając się do pisania książki, odwiedziłem jednego z rannych, aby wysłuchać jego historii i przy okazji odbyłem długą rozmowę z panią psycholog wojskową. To ona zwróciła mi uwagę, że jeśli nowo powstająca książka będzie opisywała wyłącznie stres działań podczas misji wojskowej, to u tych czytelników, którzy w niej uczestniczyli będzie potęgować zespół stresu pourazowego. To ona oraz ranny weteran nakierowali mnie, aby moja książka była pełna wojskowego humoru – opowiada Zdanowicz.
Leńczyk, czyli polski Szwejk
Tak zrodziła się postać szeregowego Piotra Leńczyka, głównego bohatera trzech dotychczas wydanych tomów „Misjonarzy z Dywanowa”. Leńczyk nie bez kozery porównywany jest do dobrego wojaka Szwejka. Po części cwany, trochę gamoniowaty, przemądrzały i gadatliwy – wszystkich wokół traktuje jednakowo, bez względu na ich wojskowe stopnie. - Prawdomówny i szczery do bólu, a jednocześnie pechowiec, który zawsze pakuje się w kłopoty, po czym dziwnym trafem spada na cztery łapy – tak opisuje swego bohatera autor.
Postać niezdarnego żołnierza spodobała się czytelnikom. Dość powiedzieć, że obecnie grupa znajomych szeregowca Leńczyka na Facebooku liczy blisko 1000 osób. To po prostu zjawisko, jakie nie ma w Polsce precedensu! Wśród fanów Leńczyka są zarówno „misjonarze”, gospodynie domowe, jak i inni pisarze, być może zazdroszczący Zdanowiczowi sukcesu. Dziś przecież wynik 1000 sprzedanych egzemplarzy to standard, podczas gdy każda książka Zdanowicza sprzedaje się średnio w liczbie dwukrotnie większej.
Warto więc wspomnieć o samych książkach. „Misjonarze” to seria trzech powieści (a autor zapowiada kolejne) pokazujących różne aspekty misji pokojowej w Iraku, oglądanej z pozycji zwykłych żołnierzy. Ale to nie wszystkie książki o polskich misjach. Po pierwszym tomie „Pinky. Misjonarze z dywanowa”, wydawnictwo Branta wydało „Afganistan. Relacja BOR-owika” – powieść ukazującą wydarzenia w Kabulu z perspektywy pracownika służb ochrony ambasady i ambasadora.
− Jeśli chodzi o Afganistan, to otrzymałem notatki jednego z pracowników BOR-u, który stwierdził, że szkoda, aby taki materiał był zamknięty w jego biurku. Oczywiście, człowiek ten nie występuje w książce pod swoim nazwiskiem – dodaje Zdanowicz.
Istnieje również żywy, autentyczny pierwowzór szeregowego Leńczyka
− Taka osoba rzeczywiście istnieje, choć bliższe prawdzie byłoby stwierdzenie, że szeregowy Leńczyk to kompilacja kilku osób i ich przeżyć w Iraku, bo w końcu trudno uwierzyć, aby jednej osobie w jednym czasie przydarzyło się tyle przygód – zauważa autor.